Into the glacier! - packing in progress

Już za chwileczkę, już za momencik jedziemy oglądać zorzę polarną, chodzić po lodowcu, jeździć po islandzkich bezdrożach i moczyć tyłeczek w ciepłych źródłach.

Relacja wkrótce! :)


Uwielbiam gruszki!

A połączenie gruszki i czekolady to rozkosz.



Ciasto czekoladowo-migdałowe z całymi gruszkami nie tylko prezentuje się wytwornie ale i wspaniale smakuje.

Lubię te chwile kiedy mam czas żeby spokojnie usiąść, obłożyć się książkami kucharskimi i wybierać, planować... Polędwiczki w tymianku, pieczona dynia, ciasto z gruszkami.

I jak już w końcu w domu pachnie czekoladowo jest tak wspaniale i błogo. Mmm...






Chaps! Następny kawałek.

Przepis na ciasto znajdziecie tutaj. Polecam też książkę "Moje Wypieki". Dostałam ją w prezencie i co chwilę odkrywam tam nowe smaczne kąski.

Na mroźne popołudnie.

Beza z kremem gruszkowym.
Niestety to specjalność cukierni, którą mam pod domem:)
Słodycz bezy i delikatny, lekko wytrawny krem z gruszki. Pycha!


Gdzie zjeść w La Spezii? - kuchnia lokalna i slow food



Przez tydzień bardzo polubiliśmy La Spezię. To miasto mimo turystów ma nadal bardziej lokalny klimat. Na targu kupują miejscowi, w barze głośny gwar robią tutejsi, przy stoliku obok Włosi piją Espresso... chyba to mi odpowiada najbardziej. Wtopienie się w klimat miasta. Trochę jakbyśmy tu mieszkali.




Nawet mówić zaczynamy po włosku. Jednocześnie jesteśmy strasznie zaskoczeni, kiedy na pytanie "Quanto costa?" otrzymujemy długi wywód, z którego rozumiemy tylko liczebnik. Tak było kiedy przypadkiem trafiliśmy na targ staroci organizowany w niedziele w miejscu lokalnego marketu.
Zwycięstwo! Mam cudną torebkę, za 3 euro. Najlepsza pamiątka już jest.






Ale miało być o jedzeniu! :)

Oczywiście najlepiej kupować lokalne produkty spożywcze na codziennym targu i przyrządzać je samemu. Targ ma bardzo szeroki wybór owoców morza, ryb, serów, wędlin, świeżych makaronów, owoców i warzyw. Nie znajdziemy tam oliwy w butelce z Matką Boską albo piłkarzem, jakie widywałam w Rzymie. Niestety zdjęcia targu mam tylko po jego zamknięciu, bo kiedy był otwarty pochłaniał mnie zakupowy szał :)



Poza gotowaniem w naszej włoskiej kuchni, z wielkim stołem, sprawdzaliśmy też lokalne knajpki.

Poranną kawkę najlepiej wypić gdzieś wokół marketu, bo to tam toczy się wtedy życie. Można usiąść na zewnątrz i obserwować Włochów robiących nieśpieszne zakupy. Spędzających poranek na rozmowach przy straganie.







Na obiad czy kolację warto się wybrać do COME TE.

COME TE 
Via del Vecchio ospedale, 39

Restaurację polecił nam gospodarz naszego mieszkania.
Umieszczona jest w uroczym miejscu. Na skrzyżowaniu uliczek, wciśnięta między kamienice mieszkalne, cicha i nieturystyczna. Obsługa przemiła, klimat domowy, mimo nowoczesnego wystroju. Wśród gości sami Włosi, co chwilę słychać "Ciao!" jakby wszyscy się tu znali.
Odwiedziliśmy te restauracje kilka razy i za każdym razem było przepysznie.

Potraw w karcie jest niewiele. Same produkty regionalne i sezonowe. Za to karta win dość obszerna. Sprawdziliśmy z niej tylko jedno wino, w którym się od razu zakochaliśmy za każdym razem zamawialiśmy to samo: Falanghina Del Sannio D.O.C.




Liguria słynie z wytrawnych tortów. W Come Te spróbowaliśmy tortu z cukinią, bo to ona ma teraz swój najlepszy czas. Przekąska była pyszna, a potem było już tylko lepiej.
Makaron z pesto - wyborny! Z resztą wszystkie trzy z czterech makaronów, których tam próbowaliśmy były rewelacyjne. Z każdym kęsem czuło się dbałość o jakość produktu.
W Come Te warto się też skusić na owoce morza i mięsa. A na deser? Nie będzie oryginalnie, ale to było jedno z lepszych tiramisu jakie jadłam. No może pomijając kokosowe tiramisu z Rzymu. Ale to już inna historia.








Drugim miejscem gdzie na pewno warto się wybrać jest La Pia.
Miejsce zupełnie inne niż Come Te. Bardziej tradycyjne, lokalne.

La Pia
via Magenta 12

Jacy byliśmy dumni kiedy odkryliśmy to miejsce krążąc po uliczkach La Spezii. Restaurację działającą od 1887 r. Było dość wcześnie więc w La Pia było prawie pusto. Tylko przy barze co chwilę i na chwilę pojawiali się starsi mężczyźni popijając espresso, winko, grappę, albo wszystko na raz. Zabawne, że wszystkie te napoje były podawane w tej samej szklaneczce. Na wejściu, przy wielkiej kasie siedział starszy Włoch, który wystawiał rachunki. Przy barze leniwie, na przemian z pisaniem smsów, czyścił szklanki młody barman. Usiedliśmy i po dłuższej chwili ktoś się nami zainteresował. Przecież rozmowy ze znajomymi mężczyznami, którzy wpadali co chwila do restauracji były dużo ciekawsze.






Dostaliśmy kartę po włosku i zamówiliśmy to, czego już dawno chcieliśmy spróbować - Farinatę. Lokalny przysmak - placek z mąki z ciecierzycy. Dodatki były dla nas niespodzianką bo nie potrafiliśmy odgadnąć znaczenia włoskich słów. Dostaliśmy farinatę z cebulą i białym serem. Było pyszne! I było nam tam tak dobrze, że na pytanie od deser zgodnie odpowiedzieliśmy "Due Limoncello"!












La Pia powoli zaczęła się wypełniać. Ale nadal byłam tam jedyną kobietą.

Na pewno tam jeszcze wrócimy. Kiedy wróciliśmy do mieszkania okazało się, że tę właśnie knajpę polecał nam gospodarz. Zachwalając "if you want to drink with local people" .

Ale na wieczór zaplanowaliśmy szukanie miejsca gdzie bawią się mieszkańcy La Spezii.


DISTRO
Via Marsala

Bar gdzie wieczorami spotykają się miejscowi. Hipsterzy, rodzice z małymi dziećmi, psami, grupy przyjaciół i ci co wyszli na podryw. Wszyscy stoją na zewnątrz z kieliszkami w dłoniach. Klimat jak w hiszpańskich dzielnicach z tapas barami. Głośno, tłocznie, wszyscy bawią się trochę jakby wspólnie. I wcale nie ma tam samych nastolatków, ale bardzo dużo ludzi po czterdziestce.
Tam, nareszcie spróbowałam regionalnego wina - Vermentino. Szczep wina białego określany jako "lubiący morze".

Pysznie! Szkoda wyjeżdżać z La Spezii. Ale przed nami Mediolan!

"Magic & Romantic" - czyli podróż po Ligurii.

trasa: Mediolan - La Spezia - Portovenere - Cinque Terre (Corniglia, Manarola, Riomaggiore) - Lerici - Tellaro - Parma - Modena - Maranello - Mediolan.




Okazuje się, że bardzo dobrze rozumiem włoski!
Szczególnie jeśli chodzi o jedzenie. A Jamie Oliver i inne gwiazdy kulinarnego świata, brzmią całkiem zabawnie z włoskim dubbingiem.
Tak, w naszym pięknym włoskim mieszkanku w La Spezii (wynajętym przez airbnb) mamy telewizor z setkami kanałów, w tym kilka kulinarnych.
Kiedy zapadamy w poobiednią drzemkę, Jamie gotuje zapiekankę, którą na pewno zrobię w domu. Zapiekankę z ziemniaków i marchewki, ze szpinakiem, groszkiem i jajkami w koszulkach. Brzuch pełny, ale jem oczami. Kolor żółtka rozpływającego się po liściach szpinaku cudowny!

Przepis na Giant Veg Rösti Jamiego znajdziecie tutaj.

Ale nie to było dzisiaj na obiad. Dzisiejszy dzień poświęcony był świeżym produktom z lokalnego targu. Takiego prawdziwego włoskiego, gdzie kupują miejscowi.
Oczywiście zrobiłam błąd, który robię zawsze - poszłam na targ "na głodnego". Zakupy nie trwały więc długo. Jeśli chodzi o śniadanie, to postawiliśmy na włoską klasykę. Mozzarella di bufala, prosciutto di parma, oliwa, focaccia, pomidory, oliwki, gran padano. Brakowało tylko wina. Ale przecież dopiero trzynasta.



Pierwszy obiad w La Spezii też był homemade. I też z lokalnych składników. Liguria słynie ze świetnego pesto. I to prawda. Właściwie nasz makaron już niczego więcej nie potrzebował. Troszkę pomidorków, gran padano na koniec i mmm...

W kolejce czekają sardele, które są tutaj lokalnym przysmakiem. Na targu prezentowały się wyśmienicie. A liguryjczycy jedzą je na wiele sposobów. Od prostych sardeli z solą, oliwą i rozmarynem, po wyśmienite sosy do makaronów.

Ale żeby nie było, że we Włoszech tylko gotujemy albo oglądamy gotowanie w telewizji postanowiliśmy wybrać się na pierwszą wyprawę. Żeby wreszcie to Włosi nam coś ugotowali:)


PORTOVENERE
Dojazd: lokalnym autobusem z La Spezii

Jak to ujął właściciel naszego włoskiego mieszkanka: it's magic & romantic!. Nie jedźcie to Cinque Terre, jedźcie do Portovenere! Rzeczywiście: Zatoka Poetów, na której końcu znajduje się to miasteczko jest magiczna. W dobie romantyzmu przebywali tu między innymi George Byron i D.H. Lawrence, inspirując się tą okolicą. Wszystko to brzmi jak z przewodnika, ale Zatoka faktycznie dech zapiera. Cypel wbijający się w morze, fale rozbijające się o skały, a na nich mały kościół San Pietro zbudowany z białego i czarnego kamienia. I ta wielka otwarta przestrzeń. Już po sezonie, niewielu turystów, można spokojnie usiąść w słońcu i chłonąć...









Miasteczko ma też uroczą zabudowę z charakterystycznymi dla nadbrzeżnych miejscowości wąskimi uliczkami. Między knajpami z "tourist menu", które omijamy szerokim łukiem, można tam znaleźć też przyjemne miejsce na kawkę czy degustowanie miejscowych win.







Na Piazza Eugenio Montale znajdujemy wciśniętą między dwa budynki małą La Piazzette.
Z zewnątrz nie przebrana za "typową włoską knajpkę" zwiastuje same pyszności. Spragnieni, po wycieczce w pełnym słońcu na szczyt miasteczka, siadamy przy jednym z pustych, plastikowych stolików. A na szczyt Portovenere na pewno warto wejść. Widoki są jeszcze bardziej zdumiewające i romantyczne niż schodek, dwa schodki niżej... cu-dow-nie!

A co najlepiej gasi pragnienie podróżnika? Włoskie wino :)
Z bardzo obszernej karty win spróbowaliśmy:
- Cinque Terre Dop'13 Az.Agr.Buranco - Monteroso
- SP68 Bianco Terre Siciliane'13 Occhipinti

Zwycięzcą małej degustacji zostało pierwsze wino. Bardziej wytrawne, beczkowe. Wyjątkowe dla tego regionu. Bo wina z Ligurii są bardzo aromatyczne, kwiatowe, o mocnych owocowych nutach.


...i te ciągłe zapiski, zbieranie paragonów, ulotek, żeby niczego nie zapomnieć :)





W Portovenere spróbowałam też słynnych sardeli. Słone jak diabli, ale pyszne!





Wracamy. A jutro? Cinque Terre.





CINQUE TERRE 
(Monterosso, Vernazza, Riomaggiore, Corniglia i Manarola)

Dojazd: pociągiem z La Spezii. Polecam skasować bilet, bo za nieskasowany zapłaciliśmy mandat. 
Trasa jest bardzo przyjemna, bo wiedzie nad samym morzem i tunelami wykutymi w skałach, a dworce kolejowe umieszczone są przy brzegu turkusowego bezkresu. Stacja w Corniglii jest niczym z filmu grozy: skały, woda i mała wiata. Jakby zaraz miało się tu coś wydarzyć. Czar szybko pryska jak wchodzi tłum turystów:)





Na pierwszy dzień wybraliśmy Corniglie, Manarole i Riomaggiore. W tej ostatniej miejscowości zaplanowaliśmy obiadokolację. Wiedząc, że jest tam dużo turystów, a więc i turytycznych restauracji znalazłam w sieci taką, która podaje autentyczne regionalne potrawy i wina. 

Dzień minął pod znakiem tłoku, turystów i szukania chwili oddechu. Ale piękno miasteczek to wynagradza. Warto pchać się z tłumem Chińczyków i Amerykanów do pociągu, potem bardzo wolno wychodzić z peronu wąskimi schodami. Warto. Ale jak dla mnie jeden dzień wystarczy. A może trzeba zrobić przerwę i tu wrócić? Koniecznie po sezonie. My odwiedziliśmy Cinque Terre w październiku, więc nie wyobrażam sobie ilości zwiedzających w lecie. 













Domki wrośnięte w skały, fale rozbijające się o brzeg, roślinność. Cudne. Tylko trudne do kontemplowania w spokoju przez mnogość turystów. Szczególnie jak się już było w Portovenere, gdzie miejsc do spokojnego samotnego oglądania jest wiele. Nawet wypada siedzieć w zamyśleniu na skale i przeżywać... :)

Kiedy już w końcu znaleźliśmy cichą ławeczkę w Manaroli, z przecudnym widokiem na morze... i trochę się zapomnieliśmy... Podchodzi chiński turysta: "Cześć, zrobiłem wam super zdjęcie! Dajcie mi swojego maila".

Po wizycie w Corniglii i Manaroli, głodni i spragnieni, trafiamy w końcu do Riomaggiore. Tam zaplanowaliśmy kolację w Dau Cila przy Via S.Giacomo. Myśleliśmy, że będziemy długo szukać ulicy, bo knajpka jest gdzieś na uboczu. Okazało się, że jest w samym porcie, w najlepszym punkcie widokowym, a stoliki na tarasie są już dawno zarezerwowane. Na szczęści zostało kilka wolnych w środku. Restauracja znajduje się w starym wnętrzu, jest bardzo oszczędna w wystroju i to nam bardzo odpowiadało po całym dniu. Otoczeni przez surowe, nieotynkowane kamienie, czekamy na otwarcie kuchni.













I zjadłam najpyszniejsze mule w życiu! Seabassa z pastą z oliwek. Semifreddo ze słonym karmelem. Do tego wino. I wszyscy turyści wokół przestali istnieć. Wszystko świeże, aromatyczne i na wysokim poziomie. W karcie do wyboru wina regionalne, ale też z prywatnej winnicy restauracji.


Jutro leniwy dzień w naszej La Spezii i zwiedzanie tamtejszych muzeów.
A potem wyprawa na przeciwległy od Portovenere brzeg Zatoki Poetów. 


ZATOKA POETÓW: LERICI - TELLARO
Dojazd: lokalnym autobusem z La Spezii, najpierw do Lerici, tam przesiadka do Tellaro.

Chociaż pochmurne niebo nie zapowiadało nic dobrego, wypiliśmy szybkie cappuccino w naszej ulubionej kawiarni i ruszyliśmy!
Cel: Tellaro, miasteczko nad brzegiem morza, które ma zaledwie 600 mieszkańców.









Już widoki zza okna busika były wspaniałe. Zatoka, Lerici nad którym góruje ogromny kasztel, kręte drogi i podjazd coraz wyżej i wyżej. W busiku sami Włosi, wszyscy się znają. 
A na miejscu? Uroczo. Cicho, wietrznie... słychać tylko fale. Odpoczynek, relaks, zamyślenie. Po spacerze siedzimy w małej knajpce "Bar La Marina", popijając wino, gdzie zajęte są tylko dwa stoliki.






Nareszcie wychodzi słońce. Jest jeszcze piękniej. Chociaż do tych skał, pustego kościółka, wzburzonego morza, pochmurna pogoda pasuje idealnie. Jest jakoś melancholijnie, magicznie. 

D.H. Lawrence napisał o Tellaro: 
Jestem zachwycony miejscowością, którą nareszcie odkryliśmy...Jest tam otoczona wdzięcznie opadającymi w dolinę gajami oliwnymi maleńka, po części zamknięta wśród skał, zatoka.

W drodze powrotnej warto na trochę zatrzymać się w Lerici. Wejść na wzniesienie na którym znajduje się kasztel i stamtąd podziwiać panoramę zatoki. 










Od tego magicznego nastroju prześliśmy płynnie do... luksusów :)
Kolejny cel: Modena i Maranello.
A tam dwa muzea Ferrari: Museo Enzo Ferrari Modena i Museo Ferrari Maranello z modelami F1.

Ale to już historia na następny post, o tych lśniących ślicznotkach w czerwonym kolorze. 
Kup mi kup mi!!!