Indonezyjskie smaki (cz.1)

W Polsce ostatnio ciągle deszcz... więc ja zabieram Was do raju!
Oceniając kolory, smaki, zapachy... - tak z pewnością można nazwać Indonezję.



Zajmijmy się więc jedzeniem rodem z raju...
Będąc pierwszy raz w Azji - w Tajlandii - byłam zachwycona owocami, rybami i oczywiscie moim ukochanym FRIED NOODLES ZE WSZYSTKIM! Cokolwiek było doprawione moją ukochaną kolendrą, trawą cytrynową i orzeszkami od razu wpadało w moje ręce. Na szczęście w Tajlandii je się widelcem i łyżką więc smakołyki szybciej wpadały do mojego żołądka niż gdybym miała powolutku i zdrowo jeść pałeczkami :)

Do Indonezji jechałam z nastawieniem, że czekają mnie znów niezwykle doznania smakowe. Nie pomyliłam się, ale nie wiedziałam, że kuchnia indonezyjska jest tak różnorodna. Sama Indonezja składająca się z ok. 17 tysięcy wysp jest tak bogata kulturowo, religijnie, przyrodniczo, że kuchnia świetnie na tym skorzystała. My mieliśmy okazję odkrywać smaki Indonezji na Javie, Bali i Gili.

Wspólnym smakiem Indonezji i Tajlandii są sataye. Grillowane mięso lub owoce morza na patyku, z sosem orzechowym. Pycha! Różnica jest tylko jedna: w Tajlandii można je kupić na każdej uliczce, w Indonezji niestety nie. Różnica jest też w cenach. W Indonezji jedzenie było droższe niż w Tajlandii.


Uwielbiam odkrywanie smaków w nowym miejscu. Zawsze mam świetnego pomocnika. Kogoś, kto już przede mną tam był, sprawdził, spróbował i ocenił... - przewodnik backpackersów Lonely Planet. Wiele razy dzięki jego wskazówkom docierałam do miejsc, uliczek, knajpek, których nigdy bym nie znalazła. Czasem spotykałam tam wiele osób z całego świata, których ta sama lektura przyprowadziła na jakieś pyszne jedzenie do uroczego miejsca. Nigdy jednak nie zdarzyło się żeby te miejsca były wypelnione po brzegi turystami, zatłoczne. Zwykle wymieniamy z innymi przybyszami porozumiewawcze spojrzenia, zerkajac na trzymaną w rękach książkę.



Tak trafilismy między innymi do świetnej restauracji Three Monkeys (niedaleko Monkey Forest) w mieście Ubud na wyspie Bali. Restauracja była pięknie usytuowana zaraz przy polu ryżowym. Zupa  z krewetkami i smażony makaron z mięsem, warzywami i podsmażonymi orzeszkami (bihun goreng - może być z mięsem lub z krewetkami) - były wyśmienite. Popijane świeżymi sokami z mango czy melona, które w Indonezji są przepyszne.

Jeszcze nie wiedzialam ze spora porcja obiadu bardzo mi sie tego dnia przyda. Wycieczka rowerowa, na którą się wybieraliśmy zapowiadala sie całkiem przyjemnie. Nie przewidzielismy że dojazd do niedaleko położonych pól ryżowych i świątyni będzie aż tak wyczerpujacy. Chyba chęć przygody sprawiła, że nie pomyśleliśmy, ze jadąc w pełnym słońcu, na wypożyczonym rowerze (prawie bez hamulców), po terenie pagórkowatym (głównie pod górkę), można spalić caly pyszny obiad i wypić setki butelek wody. Warto było bo Goa Gajah - wykuta w skale świątynia - pusta, w deszczu, prezentuje się niesamowicie. A sok prosto z kokosa, który można kupić u pani na straganie obok jest wisienką na torcie tego miejsca.

Żeby nie było tak idealnie deszcz się nasilał wraz zapadaniem zmroku, a mnie zepsuł się rower. Pół godzinki naprawiania kamieniem, wśród lokalnych gapiów i mogliśmy jechać dalej. Gapie mieli wyraz twarzy, który mówił: Gdzie im się tak śpieszy? Bo tak jak w Tajlandii, w Indonezji też poczucie czasu nie istnieje. A czekała nas długa trasa powrotna krętymi uliczkami na rowerach bez oświetlenia. Zmęczenie i głód wzięło górę. Powrót zaliczyłam stopem - samochodem dostawczym z rowerem na pace. Dzieki temu można było szybciej dotrzeć na tak wyczekaną kolację.

Przejazd pustymi ścieżkami między polami ryżowymi i wizyta w skalnej światyni to wrażenia dla których warto było się zmęczyć i zgłodnieć.

Dopóki nie zobaczy się na żywo tarasów ryżowych nie można uwierzyć że istnieje w naturze tyle odcieni zielenii... Poniżej te najbardziej efektowne w Jatiluwih, znajdujące się na liście UNESCO.






Jeśli się już zobaczy tarasy ryżówe, pochodzi po przyległych ścieżkach, z bliska zobaczy cały system nawadniania wykopany jak od linijki, to inczej smakuje każde ziarnko ryżu w NASI GORENG (potrawie na bazie smażonego ryżu).

A ryż podany na liściu bananowca, ze świeżą grillowaną rybą morską to już poezja.



Tę potrawę jedliśmy po długiej podróży autobusem, promem i samochodem z Javy na Bali.
Do hotelu, w którym taka kolacja nas przywitała trafiliśmy przypadkiem, szukając po ciemnku miejsca do spania w Pemuteran. Kiedy wyczerpani podróżą zobaczylismy kilka stolików miedzy drzewami a bungalowami, a przy nich zachwyconą rodzinkę jedzącą kolację postanowiliśmy zostać w Tirta Sari.
Nasza decyzję pomogły nam podjąć: plaża za płotem z miejscami do snorkowania, łóżko z baldachimem, łazienka i prysznic pod gołym niebem, drinki w basenie i knajpki na plaży ze świeżymi owocami morza.



Jednak tradycyjne i bardziej "domowe" potrawy, popijane lokalnymi trunkami, jedlismy gdzie indziej. W małej resturacyjce rodzinnej, kuszącej szyldem "the cheapest in town". Rzeczywiście ceny są niskie, ale najważniejsze, że można tam zjeść typowe balijskie potrawy i poznać ich prawdziwy smak. Smak orzeszków, zielonej fasolki i czipsów krewetkowych. Nasi Goreng - jeden z lepszych w Indonezji.
Restauracja jest trochę ukryta więc omijają ją tłumy turystów, można więc leniwie przesiadywać na tarasie i rozkoszować się smakami i zapachami...



Jeśli mówimy o zapachach od razu na myśl przychodzi inny balijski przysmak. Kawa z Bali i Kopi Luwak to jedna z najbardziej rozpoznawalnych i najlepszych kaw świata.

Kawa, to jak rośnie i nabiera swojego niepowtarzalnego smaku to temat na następnego posta.
W następnych odsłonach możecie się też spodziewać postów o wszechobecnych grzybkach halucynogennych, jedzeniu na plaży na Gili, śniadaniu na wulkanie i tym co warto przywieźć do własnej kuchni.


A dla wielbicieli indonezyjskich przysmaków mam bloga, którego niedawno odkryłam: 
http://www.indochinekitchen.com/ - zróbcie to w domu!

Ja na pewno zrobię pork noodle soup - czyli SOTO BABI. W Indonezji można zjeść tę zupę z kilkoma rodzajami mięs. Pycha!

1 komentarz: